niedziela, 29 maja 2011

Sen Pierwszy.

          No i miała rację. Z tak wspaniałego centrum harmonii i spokoju trafiła wprost w paszczę lwa. Nie zdążyła nawet przestąpić progu domu, a już usłyszała słowa na zawsze wyryte w księdze jej rodziny: "Gdzieś ty się do diabła podziewała dziewczyno?!" Tak, tak. Znów przegapiła lekcje rysunku. Co z tego? Nie pierwsze, nie ostatnie. Mama jednak nie rozumie tłumaczenia, że umiejętność poprawnego cieniowania barw nie pomoże jej w dorosłym życiu, które nijak ma się jej zdaniem do artyzmu. Nie było tak oczywiście zawsze. Na początku była euforia. Radość, zapał i wielkie plany. Wtedy właśnie rodzice skonfrontowali ją z nauczycielem. Zderzyła się z wielkim murem w postaci kościstego i gburowatego plastyka o nieobecnym spojrzeniu i nieprzyjemnym grymasie na twarzy. Co było począć? Ukłoniła się grzecznie i wykrztusiła:
   - Dzień dobry Panu.
Mężczyzna nie odpowiedział, a jedynie wskazał skinieniem ręki na krzesło stojące przy stole zasłoniętym przezroczystą folią. Usiadła posłusznie, jednocześnie wzrokiem poszukując jakiegoś narzędzia pracy. Spotkało ją jednak rozczarowanie, gdyż w sterylnym pomieszczeniu nie było nic oprócz okna, stołu i dwóch krzeseł. Posłała nauczycielowi pytające spojrzenie, które zaowocowało opakowaniem ołówków, strugaczką i czystą, białą kartką. Nie miała śmiałości zadać jakiegokolwiek pytania, więc zabrała się do pracy.
Dosyć długo zastanawiała się nad tematem. W domu zawsze punktów zaczepienia było pod dostatkiem, a tutaj? Nic, zero.
A może to miał być sprawdzian dla jej wyobraźni? Gdy tak teraz o tym myślała, była w stu procentach pewna, że go oblała. Jeszcze, o ile profesor pojął aluzję, obraziła go rysując cieniowany szkielet.
Uśmiechnęła się pod nosem, co jeszcze bardziej rozjuszyło jej mamę, która była właśnie w trakcie rozprawy o bliżej nieokreślonym kierunku. Jagoda nie chcąc bardziej podpaść stała grzecznie kiwając głową. Gdy już rozpoznała niemy sygnał, że tyrada została zakończona, popędziła do swojego pokoju.
Cichaczem zamknęła drzwi i bezsilnie opadła na tapczan. Przez chwilę posłuchała kojącej ciszy usilnie próbując o niczym nie myśleć. Nie udawało się. W końcu - jak powiedział jej kolega - nie myśląc o niczym, myślisz o tym, ze o niczym nie myślisz. Westchnęła przeciągle przekręcając się na brzuch, w myślach rozstrzygając spór: "Opłaca mi się sięgnąć po MP 3, czy nie?". Stwierdziła, ze jednak się opłaca. Włożyła do uszu słuchawki i zatonęła w kojących dźwiękach.
W końcu ocknęła się z odrętwienia, wyłączyła dźwięk i postanowiła zasnąć. Kręciła się na łóżku niemiłosiernie, nie mogąc znaleźć punktu zaczepienia dla swojej rozbudzonej fantazji. Wstała i boso podeszła do okna. Rozsłoniła firankę, otworzyła je i pociągnęła mocny haust powietrza. Uśmiechnęła się promiennie do wielkiej, mlecznobiałej tarczy księżyca, która niespodziewanie wywołała w jej wnętrzu reakcję łańcuchową. Poczuła nagle, że nie zdoła nawet zasunąć z powrotem okna. Poczłapała do kanapy i osunęła się na miękką poduszkę.

***
Szła po ziemi wydającej się być podziurawioną. Gdzieniegdzie z nad niej unosił się mglisty dym i purpurowe iskry przyprawiające ją o mdłości. Zebrała się w sobie i popędziła w kierunku, który mimo, że nie umiała go określić, wydawał jej się prawidłowy. W pewnym momencie swojego szaleńczego biegu potknęła się. I jakby ktoś zdjął jej klapki z oczu: zaczęła zapadać się w mulistym dnie jeziora, a do płuc zaczęła dostawać się brudna woda...